Obudziły mnie jasne promienie słońca wpadające przez okno. Leżałam w objęciach Louisa. Spojrzałam na jego piękną twarz. Spał spokojnie, zmęczony wczorajszymi wydarzeniami. Delikatnie gładziłam jego stopy swoimi. Mimo wczorajszej rozmowy z lekarzem, odczuwałam radość. Wiedziałam, że mam wsparcie u Tommo. Kochałam go, a on mnie. Co mi więcej potrzeba?
Bałam się jednak rozmowy z mamą. Wiedziałam, że będzie mi tłumaczyć, że mam się leczyć i walczyć. Ale ja nie chciałam. Gdy pomyślę o babci, to w moim oczach pojawiają się łzy. Widziałam jak się męczyła. Chciała być z nami i walczyła o każdą minutę swojego życia. Tylko jakim kosztem. Dwie trzecie czasu spędziła w szpitalu. Wyczerpana nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Pamiętam do dziś jak siedziałam z nią ostatniego dnia, tuż przed śmiercią...
~ * ~
Usiadłam przy jej szpitalnym łóżku i od razu złapałam jej dłoń. Trzymałyśmy się tak, jak byśmy chciały na zawsze czuć swój dotyk. Kochałam ją. Mimo zmęczenia z jej ust nie schodził uśmiech. Spojrzałyśmy sobie prosto w oczy. W całym pomieszczeniu była cisza, ale nam to nie przeszkadzało. Chciałyśmy spędzić z sobą możliwie najwięcej czasu. W pewnym momencie babcia mocniej ścisnęła moją dłoń.
- Wnusiu.. - zaczęła, co spowodowało, że mój wzrok poświęcił jej uwagę - Kocham cię nie zapomnij o tym - dodała.
- Babciu też cię kocham - podniosłam się i przytuliłam się do jej chudego ciała.
- Przepraszam cię za wszystko - powiedziała, a ja nie kryłam swoje zdziwienia - Powinnam zmusić swojego syna, żeby był dla ciebie prawdziwym ojcem. Niestety masz po nim tylko zapis w akcie urodzenia. Nawet nazwisko zmieniłaś na matki. Ale nie dziwię ci się. Nie udało mi się zmienić tego zagorzałego uparciucha- zaczęła płakać.
- Babciu nie płacz - otarłam jej łzę z policzka - To nie twoja wina, że ten... że on mnie zostawił. Cieszę się, że ty mnie zrozumiałaś i nie odsunęłaś się ode mnie - pocieszyłam ją.
- Oj Justine, nigdy bym cię nie zostawiła... Co ja mówię? Za chwilę cię zostawię. Po co ja walczyłam? Wszystko na nic - ponownie jej oczy zaszkliły się słonymi łzami - To mój czas. Nadszedł koniec. Teraz jest twoja chwila kochanie. Musisz żyć pełnią życia. Cieszyć się każdą minutą. Nie zmarnuj nigdy czasu. Każdy z nas ma go za mało. Przepraszam cię, mogłam zostawić to wszystko w cholerę i siedzieć w domu. Patrzyć jak się rozwijasz. Niestety wybrałam złą drogę. Dobrze, że twoja matka jest zawsze przy tobie. To wspaniała kobieta i powiedz jej, że ją przepraszam za Marka. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że was zostawił.
- Babciu - spojrzałam w jej tęczówki - Kocham cię - szepnęłam i zostawiłam całusa na jej policzku. Ona uśmiechnęła się z nadzieją i przymknęła swoje oczy.
- Też cię kocham. Zaakceptuj swój los słońce - ledwo mówiła - i pamiętaj musisz mu kiedyś wybaczyć - dodała. Lekko posmutniałam i spuściłam wzrok. Ręka mojej babci nagle uwolniła mnie z uścisku. Maszyna do której była podłączona zaczęła wydawać jeden stały dźwięk. Spojrzałam na jej klatkę piersiową. Nie ruszała się. Do moich oczu napłynęły łzy. Podniosłam się z krzesła i poprawiłam jej siwe kosmyki włosów. Pocałowałam jej czoło.
- Będę tęsknić - szepnęłam i przykryłam jej twarz pościelą. Wyszłam z pokoju i siadłam na jednym ze szpitalnych krzeseł. Schowałam swoją twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Czułam się bezsilna. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i moim oczom ukazała się pielęgniarka babci. Przytuliłam ją mocno. Ona odwzajemniła mój gest.
- Twoja babcia kazała ci to dać - podała mi jakiś skrawek papieru - Powiedziała, że będziesz wiedziała co z tym zrobić - dodała i przytuliła mnie jeszcze raz - Trzymaj się słoneczko - szepnęła i odeszła. Schowałam kartkę do kieszeni. Nie chciałam jej teraz oglądać. Spojrzałam jeszcze raz na drzwi od sali babci i ruszyłam w stronę wyjścia. Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam mężczyznę, który był moim ojcem. Dzięki temu, że babcia pokazała mi kiedyś jego zdjęcia, nie miałam problemów z jego rozpoznaniem. Pewnym krokiem podeszłam do niego.
- Ona nie żyje! Teraz dopiero raczyłeś się pokazać?! - krzyknęłam na niego.
- Kim ty jesteś?
- Oj zapomniałam się przedstawić. Justine Black, tato - zaakcentowałam ostatnie słowo i spojrzałam w jego oczy. W jednej sekundzie na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie wymieszane z niepokojem.
- Może powiesz mi, że się mylę, co? Mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić i powiedzieć dlaczego? Czy gardzisz mną? Czy jesteś dumny z tego, kim jestem? Co ja pierdole? Masz mnie kompletnie w dupie! - gadałam sama ze sobą, a on wciąż milczał, przez co irytował mnie jeszcze bardziej
Po chwili podeszła do nas jakaś kobieta z dzieckiem na rękach.
- Może powiesz mi, że się mylę, co? Mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić i powiedzieć dlaczego? Czy gardzisz mną? Czy jesteś dumny z tego, kim jestem? Co ja pierdole? Masz mnie kompletnie w dupie! - gadałam sama ze sobą, a on wciąż milczał, przez co irytował mnie jeszcze bardziej
Po chwili podeszła do nas jakaś kobieta z dzieckiem na rękach.
- Mark, kto to? - spytała.
- Ja.. - zaczął niepewnie - Ja nie mam zielonego pojęcia. Kompletnie nie znam tej dziewczyny. Musiała mnie z kimś pomylić. Chodź kochanie - dokończył jakby nigdy nic i odszedł szybkim krokiem. Zostałam sama na korytarzu. Nie mogłam uwierzyć, że się do mnie nie przyznał.
~ * ~
Moje wspomnienia przerwał Louis. Chłopak obudził się i mocno mnie przytulił. Wytarł łzę, która zebrała się na moim policzku.
- Co jest? - spytał spokojnie.
- Myślałam o ojcu - szepnęłam.
Chłopak dostrzegł, że jest mi ciężko i nic nie mówił. Nachylił się nad moją twarzą i pocałował moje usta. Jego dotyk sprawiał, że uchodziła ze mnie złość. Odsunął się ode mnie i pokazał mi swój promienny uśmiech.
- Co zjesz na śniadanie? - zmienił temat, jak dobrze.
- Hmm... Może zrobię naleśniki.
- Cudowny pomysł, ja pójdę wziąć prysznic - musnął jeszcze raz moje wargi i zaszył się w łazience.
Wstałam powoli z łóżka i podeszłam do naszych bagaży. Wzięłam do ręki moją walizkę. Z małej, bocznej kieszonki wyjęłam zwiniętą kartkę. Tę którą zostawiła mi babcia. Przeczytałam jej treść, choć i tak znałam ją na pamięć.
- Co jest? - spytał spokojnie.
- Myślałam o ojcu - szepnęłam.
Chłopak dostrzegł, że jest mi ciężko i nic nie mówił. Nachylił się nad moją twarzą i pocałował moje usta. Jego dotyk sprawiał, że uchodziła ze mnie złość. Odsunął się ode mnie i pokazał mi swój promienny uśmiech.
- Co zjesz na śniadanie? - zmienił temat, jak dobrze.
- Hmm... Może zrobię naleśniki.
- Cudowny pomysł, ja pójdę wziąć prysznic - musnął jeszcze raz moje wargi i zaszył się w łazience.
Wstałam powoli z łóżka i podeszłam do naszych bagaży. Wzięłam do ręki moją walizkę. Z małej, bocznej kieszonki wyjęłam zwiniętą kartkę. Tę którą zostawiła mi babcia. Przeczytałam jej treść, choć i tak znałam ją na pamięć.
Mark Stewart.
Kancelaria Adwokacka.
270 5th Avenue, Nowy York
- Co to? - spytał Tommo, który jak się okazało stał za mną.
- Wizytówka mojego ojca, dostałam ją od babci - wyjaśniłam.
- Nie wiem - powiedziałam niepewnie - Czuję, że powinnam tam pójść.
- Iść z tobą? - objął mnie w pasie i oparł swoją brodę na moim ramieniu.
- Tę sprawę chyba będę musiała załatwić sama.
- Dobra, tylko obiecaj, że jak coś to do mnie zadzwonisz.
- Obiecuję - odwróciłam się do chłopaka i złożyłam pocałunek na jego słodkich wargach.
- To teraz marsz do kuchni. Bez śniadania cię nie puszczę - obrócił mnie w stronę kuchni i klepnął na zachętę w tyłek. Oboje poszliśmy coś zjeść.
Jakieś dwie godziny później jechałam taksówką pod adres na wizytówce. Czułam lekki nie pokój. Sama nie wiedziałam czemu chce to zrobić. Moją niepewność przerwał taksówkarz.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział miłym głosem.
- Dziękuje bardzo - uśmiechnęłam się i zapłaciłam za transport - Miłego dnia - dodałam i wysiadłam z pojazdu.
- Trzymaj się panienko - dodał, a ja zamknęłam drzwi. Po chwili już go nie było. Rozejrzałam się i moją uwagę przykuła tabliczka z nazwiskiem ojca. Wieżowiec był przeogromny. Miał ze trzydzieści pięter. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do środka. Automatyczne drzwi rozsunęły się przede mną i moim oczom ukazało się ogromne pomieszczenie. Podeszłam do lady za którą siedziała jakaś blondynka.
- Dzień dobry - powiedziała oschle - W czym mogę pomóc?
- Ja do.. - zawahałam się - Marka Stewarta.
- Gabinet 150, piętro 29 - powiedziała bez emocji.
- Dzięki - dodałam i ruszyłam do windy. Po kilku sekundach znalazłam się na 29 piętrze. W przestronnym korytarzu były setki drzwi. Ruszyłam nie pewnym krokiem do przodu i zaczęłam odliczać numery na drzwiach - 100, 101, 102... Gdy wreszcie odnalazłam numer 150, odetchnęłam z ulgą. Zapukałam delikatnie i weszłam do gabinetu. Jak się okazało nie było nikogo w środku. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Na biurku dostrzegłam tabliczkę z jego nazwiskiem i dużo ramek ze zdjęciami. Wyglądał na szczęśliwego ze swoją rodziną. Patrząc na jego córkę zrozumiałam, że popełniłam błąd. Mogłam tu nie przechodzić. Odnalazłam skrawek papieru i długopis. Napisałam mu wiadomość:
Położyłam ją na środku blatu i wyjęłam zdjęcie babci ze mną z dzieciństwa. Zostawiłam je obok 'listu' i wyszłam. Minęłam jakiegoś mężczyznę, ale nie zwracałam już na to uwagi. Parę minut później znalazłam się przed wieżowcem. Wiatr schłodził moje ciało. Zamknęłam swoje oczy i poczułam w kieszeni wibrację. Wyjęłam komórkę i spojrzałam na ekran. Dostałam sms'a od nieznanego numeru. 'Dziękuję ci' Uśmiechnęłam się pod nosem. Gdy to przeczytałam, poczułam ogromną ulgę. Nie miałam pewności, że wiadomość jest od niego. Mimo to i tak czułam się o wiele lepiej. 'Dzięki babciu' - powiedziałam w myślach.
- Jus.. - usłyszałam swoje imię.
- Lou? - zdziwiłam się.
- Och kotku - przytulił mnie mocno.
- Co ty tu robisz?
- Pomyślałem, że przyda ci się wsparcie - uśmiechnął się do mnie - i jak?
- Nie było go - powiedziałam.
- Przykro mi.
- Nie Tommo, jest w porządku - powiedziałam i pocałowałam go - Myślę, że już mu wybaczyłam. Zrobiłam to dla babci, ale dzięki temu sama czuję się o wiele lepiej.
- To dobrze. Cieszę się - złapał moją dłoń - Chyba musisz zrobić sobie jakąś listę rzeczy i marzeń - dodał.
- Hmm.. To nie głupi pomysł. Ale nie wiem czy im sprostasz - zaczęłam się śmiać.
- Oj razem nam się uda - pocałował mnie namiętnie - Chodź.
- Gdzie idziemy? - spytałam.
- Och skarbie, trzeba się spakować. Jutro wracamy do Londynu - uśmiechnął się i wziął mnie na barana.
- Oj tam - zaczęłam się śmiać i ruszyliśmy do hotelu.
- Iść z tobą? - objął mnie w pasie i oparł swoją brodę na moim ramieniu.
- Tę sprawę chyba będę musiała załatwić sama.
- Dobra, tylko obiecaj, że jak coś to do mnie zadzwonisz.
- Obiecuję - odwróciłam się do chłopaka i złożyłam pocałunek na jego słodkich wargach.
- To teraz marsz do kuchni. Bez śniadania cię nie puszczę - obrócił mnie w stronę kuchni i klepnął na zachętę w tyłek. Oboje poszliśmy coś zjeść.
Jakieś dwie godziny później jechałam taksówką pod adres na wizytówce. Czułam lekki nie pokój. Sama nie wiedziałam czemu chce to zrobić. Moją niepewność przerwał taksówkarz.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział miłym głosem.
- Dziękuje bardzo - uśmiechnęłam się i zapłaciłam za transport - Miłego dnia - dodałam i wysiadłam z pojazdu.
- Trzymaj się panienko - dodał, a ja zamknęłam drzwi. Po chwili już go nie było. Rozejrzałam się i moją uwagę przykuła tabliczka z nazwiskiem ojca. Wieżowiec był przeogromny. Miał ze trzydzieści pięter. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do środka. Automatyczne drzwi rozsunęły się przede mną i moim oczom ukazało się ogromne pomieszczenie. Podeszłam do lady za którą siedziała jakaś blondynka.
- Dzień dobry - powiedziała oschle - W czym mogę pomóc?
- Ja do.. - zawahałam się - Marka Stewarta.
- Gabinet 150, piętro 29 - powiedziała bez emocji.
- Dzięki - dodałam i ruszyłam do windy. Po kilku sekundach znalazłam się na 29 piętrze. W przestronnym korytarzu były setki drzwi. Ruszyłam nie pewnym krokiem do przodu i zaczęłam odliczać numery na drzwiach - 100, 101, 102... Gdy wreszcie odnalazłam numer 150, odetchnęłam z ulgą. Zapukałam delikatnie i weszłam do gabinetu. Jak się okazało nie było nikogo w środku. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Na biurku dostrzegłam tabliczkę z jego nazwiskiem i dużo ramek ze zdjęciami. Wyglądał na szczęśliwego ze swoją rodziną. Patrząc na jego córkę zrozumiałam, że popełniłam błąd. Mogłam tu nie przechodzić. Odnalazłam skrawek papieru i długopis. Napisałam mu wiadomość:
'Przepraszam za to, że Cię obwiniałam
za wszystko, czego nie potrafiłam zrobić
I skrzywdziłam siebie krzywdząc Ciebie
za wszystko, czego nie potrafiłam zrobić
I skrzywdziłam siebie krzywdząc Ciebie
Są dni, kiedy jestem w rozsypce, ale nie przyznam tego
Czasami chcę się ukryć, bo chyba za Tobą tęsknię
Czasami chcę się ukryć, bo chyba za Tobą tęsknię
Nie wiem tylko dlaczego.... Może pomógłbyś mi zrozumieć?
Gardzisz mną? Czy może jesteś dumny z tego, kim jestem?
Jednak to już nie jest ważne...
To wykracza poza granice... Żeby spróbować cofnąć czas
Ale wiedz, że ci wybaczam...'
- Jus.. - usłyszałam swoje imię.
- Lou? - zdziwiłam się.
- Och kotku - przytulił mnie mocno.
- Co ty tu robisz?
- Pomyślałem, że przyda ci się wsparcie - uśmiechnął się do mnie - i jak?
- Nie było go - powiedziałam.
- Przykro mi.
- Nie Tommo, jest w porządku - powiedziałam i pocałowałam go - Myślę, że już mu wybaczyłam. Zrobiłam to dla babci, ale dzięki temu sama czuję się o wiele lepiej.
- To dobrze. Cieszę się - złapał moją dłoń - Chyba musisz zrobić sobie jakąś listę rzeczy i marzeń - dodał.
- Hmm.. To nie głupi pomysł. Ale nie wiem czy im sprostasz - zaczęłam się śmiać.
- Oj razem nam się uda - pocałował mnie namiętnie - Chodź.
- Gdzie idziemy? - spytałam.
- Och skarbie, trzeba się spakować. Jutro wracamy do Londynu - uśmiechnął się i wziął mnie na barana.
- Oj tam - zaczęłam się śmiać i ruszyliśmy do hotelu.
***
Cześć.
Na wstępie dziękuje za komentarze pod poprzednim postem.
Nareszcie wakacje! Summer time :-)
Mam nadzieje, że jesteście zadowoleni z rozdziału. Może nie jest mega długi, ale ja jestem w miarę zadowolona.
Zostawicie szczere komentarze, ładnie proszę :**
Nie wiem, jak to będzie z rozdziałami w wakacje. Postaram się dodawać je w miarę regularnie. Może jeden na tydzień. Zobaczę jak będzie z moją weną :-)
Aaa.. i życzę miłych wakacji słoneczka! Wypocznijcie i bawcie się! :**